Kupiona w listopadzie 2012 roku, przeleżała (a właściwie ściślej rzecz biorąc, przestała) na półce aż do teraz, gdyż zaczęłam ją czytać kilka dni temu. Skończyłam dzisiaj, więc to, co napiszę, będzie świeżutkie jak bułeczki prosto z piekarni.
Jak się okaże za chwilę, tak długie oczekiwanie na wzięcie do ręki tej pozycji i zagłębienie się w słowa międzynarodowego duetu autorów, skutecznie chroniło mnie przed opadnięciem kurtyny iluzji. Teraz bowiem wszystko już wiem.
Gdybym wcześniej nie zapoznała się z treścią "Samotności w sieci" oraz "Bikini", pewnie byłabym zachwycona "Miłością oraz innymi dysonansami". Ale (na nieszczęście - swoje i nie tylko) do teraz byłam ogromną fanką twórczości pana Janusza L. Wiśniewskiego, z zapartym tchem śledzącą wszelkie nowe pozycje. Czar jednakże prysł jak bańka mydlana.
Sposób budowania narracji, prawie równoległe śledzenie losów dwójki głównych bohaterów, obfitujące w całą masę niepotrzebnych detali historie osób, z którymi zetknął ich los, a których życie tak naprawdę niewiele wnosi (oprócz kilkudziesięciu dodatkowych stron objętości) do całej powieści. Nie zaprzeczam, że to wszystko wciąga kiedy czytam coś po raz pierwszy. Przy każdej następnej książce mam jednak wrażenie powtarzalności, przewidywalności i - co tu dużo ukrywać - nudy oraz rozczarowania.
Wszechobecny seks (niejednokrotnie całkowicie przypadkowy i zwierzęcy, pozbawiony wyższych uczuć), nagminne małżeńskie zdrady, alkohol lejący się strumieniami, wypalane paczkami papierosy plus zażywane narkotyki okraszone maksymalną ilością nieszczęść spadających na głowę chyba każdego bohatera powieści Wiśniewskiego - to wszystko już było.
"Kiedy człowiek jest szczęśliwy, nie ma zbyt wiele do powiedzenia" - ta myśl Anny z "Miłości oraz innych dysonansów" jest dla mnie najlepszym potwierdzeniem swojej słuszności w kontekście tej powieści. Wydaje się bowiem, że Janusz L. Wiśniewski napisał o wiele za dużo.
Nie przypominam sobie, żebym z taką niechęcią i niesmakiem odkładała jakąś książkę. Jak dla mnie wyżej wymieniona pozycja jest zaledwie próbą nieudolnego oderwania kuponu od "Samotności w sieci" oraz "Bikini".
Czy sięgnę po coś nowego, co wyjdzie w przyszłości spod pióra autora? Może tak - jeżeli będę mogła to wypożyczyć, bo kupić, na pewno już nie kupię. PLN 39,90 wydane na "Miłość oraz inne dysonanse" były najgorzej ulokowanymi przeze mnie pieniędzmi.