To nie jest blog z typowymi recenzjami książek.
To jest moja osobista podróż.
Bardzo subiektywna.
Podróż w emocje.
Podróż we wspomnienia.
Podróż sentymentalna.

czwartek, 29 marca 2012

"Nie umrzeć za życia" - ks. Robert Skrzypczak

Książkę tę czytałam na głos – dla siebie i dla Męża – w każdą niedzielę po przyjściu do domu z kościoła. Wtedy po każdym przeczytanym rozdziale rozmawialiśmy razem ze sobą na jego temat. Teraz czytam ją raz jeszcze – po cichu, sama dla siebie. I mam potrzebę podzielenia się swoimi przemyśleniami. Od razu zaznaczam, że to, co napiszę, będzie moim subiektywnym odbiorem i odczuciem. Jej lekturę polecam szczególnie na okres Wielkiego Postu.

WSTĘP

“Nowoczesna mentalność”, o której pisze autor, nie ułatwia przyznania się do wiary, bo wiara sama w sobie nie jest trendy; nie jest jakimś nowym, fajnym gadżetem, którym można się zainteresować. Wręcz przeciwnie – przestrzeganie przykazań i wcielanie ich w życie może być dla wielu zbyt trudne. Czasem mam wrażenie, że o wiele więcej odwagi wymaga przyznanie się do tego, iż jest się człowiekiem wierzącym, bo wiara jest niemodna i nie jest chwytliwym tematem. Sama niejednokrotnie spotkałam się ze zdziwieniem swoich rozmówców, kiedy otwarcie mówiłam, że jestem osobą wierzącą i że czegoś nie zrobię, bo jest to sprzeczne z tym, w co wierzę. Miałam wrażenie, że muszę się komuś tłumaczyć ze swojej wiary i swojego systemu wartości. Dla mnie to oczywiste i proste, dla innych – niekoniecznie.

Człowiek wierzący często może być swojego rodzaju wyrzutem sumienia dla innych, bo ma zasady, bo się nimi kieruje, bo nie wstydzi się do nich przyznać. Nie jest to łatwa droga, ale za to prawdziwa.

Co do miłości… Każdy dobrze przeżyty dzień może być tym, który przybliża nas do Boga, który jest Miłością. Nieważne czy jesteśmy singlami, małżonkami, duchownymi – we wszystkim, co robimy, możemy odnaleźć miłość i podążać jej drogą. Dla mnie doświadczenie małżeństwa i miłość do męża prowadzą mnie do Boga, bo wiem, że im bardziej kocham Męża, tym bliżej jestem Boga.

CHRYSTUS I BÓG

“Dziś zaczynam od nowa” – jakże często powtarzam sobie te słowa św. Antoniego. Zaczynam od nowa być dobrym człowiekiem, dobrą żoną. Codziennie upadam, codziennie popełniam błędy i codziennie się podnoszę, żeby znowu upaść. Często zdarza mi się nie umieć sobie wybaczyć, że znowu zawiodłam i siebie, i Chrystusa, że się poddałam, zamiast walczyć. Uczę się sobie wybaczać, bo wiem, że On mi wybacza – każdego dnia.

Nie kłócę się z Panem Bogiem, nie kwestionuję Jego wyborów, oddaję się Jemu, zawierzając, że On wie, co dla mnie najlepsze. Wciąż pytam o swoje powołanie i o to, czego Bóg chce ode mnie. Uczę się trudnej sztuki pokory.

CHRYSTUS I WIARA

Nie radzę sobie ze złością – najczęściej obrywa mój Mąż – osoba mi najbliższa. Przepraszam go, obiecuję poprawę, a potem znowu robię dokładnie to samo. Czasem się do niego nie odzywam, odmawiam mu tego słowa, o którym pisze autor, bo chcę go ukarać. A on trwa przy mnie, bo wie, że potrzebuję czasu; trwa, bo wierzy. Próbuje ze mną rozmawiać, próbuje rozładować napięcie swoim poczuciem humoru, konkretnymi argumentami. Osiąga swój cel, bo zajął stanowisko, bo jest, bo kocha.

CHRYSTUS I GRZESZNIK

Grzeszę codziennie – myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Kamienne tablice przykazań wskazują drogę – jedną i słuszną. Są drogowskazem i torem, na który wracam, gdy zboczę z kursu. Są punktem odniesienia. Za mnie i za moje grzechy skonał na krzyżu Jezus Chrystus. To ja jestem tym człowiekiem.

CHRYSTUS I POKORA

"Pokora to znajomość siebie samego, świadomość własnych wad i ograniczeń. Im bardziej zbliżam się do Boga, tym bardziej widzę moją grzeszność..."

Był taki moment w moim życiu, że poczułam się jak Piotr, który czekał na gorzkie słowa wymówki od Jezusa, a usłyszał pytanie o miłość... Był taki moment, że - pełna łez i strachu - czekałam na słowa, które by mnie zabolały, a w zamian dostałam słowa pełne miłości Boga. Czekałam na osąd i ocenę, a otrzymałam dowód Bożej miłości. Żałowałam tego, co zrobiłam; prosiłam o przebaczenie. Moja grzeszność i moja podłość doprowadziły mnie do Zbawiciela...

CHRYSTUS I PIENIĄDZE

Napiszę coś, co jakiś czas temu zaskoczyło mnie samą, a mianowicie, że brak pieniędzy jest dla mnie błogosławieństwem. Z pensji mojego Męża ledwo jesteśmy w stanie się utrzymać, mieszkając u moich rodziców i pokrywając wszelkie koszty z tym związane. Czasem nie starcza nam na normalne jedzenie. Możemy liczyć tylko na siebie, choć bywało i tak, że sąsiedzi dzielili się z nami tym, co mieli w lodówce. Kiedyś było mi przykro, że codziennie jemy ryż, kaszę lub makaron na obiad. Teraz dziękuję Bogu i za to, że w ogóle mamy co jeść.

Pieniądz rodzi pokusę nabywania i posiadania - więcej, więcej i więcej - czasem bez opamiętania. Muszę mieć nowy samochód, nowy telefon, nowy telewizor... Ale czy tak naprawdę ich potrzebuję? A może kupuję to wszystko, żeby sobie poprawić humor albo ujrzeć podziw w oczach rodziny, znajomych, sąsiadów?

Do tej pory spotykam się ze zdziwieniem ze strony innych ludzi, kiedy mówię, że nie mamy telewizora - świadomie i z premedytacją. Nie mamy, bo nie chcemy go mieć. Nie żałuję - zamiast bezmyślnie zmieniać kanały, mam czas, żeby porozmawiać z Mężem albo posiedzieć w milczeniu.

Moja wolność przejawia się w tym, że nie martwię się o to, że stracę rzeczy materialne - tak naprawdę każdy je straci w dniu swojej śmierci.

CHRYSTUS I LUDZKA AKTYWNOŚĆ

Kilkanaście lat temu byłam typowym Ezawem - imponowała mi praca, sukces zawodowy, wciąż nowe wyzwania. Potem tamto życie zaczęło mnie uwierać, czułam jakiś głód i potrzebę wyciszenia. Teraz jestem Jakubem - nie mam pracy - nie dlatego, że nie chcę jej mieć, ale może z powodu tego, że chcę pracować uczciwie, na jasnych zasadach, zgodnie z prawem. Wierzę, że wszystko w życiu jest po coś, więc i ta moja bezczynność też ma sens. Kiedy wychodzę z domu dostrzegam piękno świata, jaki stworzył Bóg - mam czas usłyszeć śpiew ptaków i docenić promienie słońca.

CHRYSTUS I RELACJE Z INNYMI (AFEKTYWNOŚĆ)

Moja rodzina to ja i Mąż. Nasza relacja nie była ani typowa, ani łatwa od samego początku naszej znajomości. Dzieli nas to, co widzialne. Łączy to, co niewidzialne. Oboje zapłaciliśmy wysoką cenę bycia ze sobą, ale wierzę, że Bóg wiedział co robi. Nie miałam żadnych wątpliwości, kiedy ślubowałam mojemu Mężowi przed ołtarzem miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że go nie opuszczę aż do śmierci. Wiedziałam i czułam, że to jest TEN człowiek, z którym chcę przeżyć resztę życia. Nie było i nie jest nam łatwo, ale mamy siebie i rozmawiamy o wszystkim, choć nieraz są to trudne rozmowy. Wychodzimy na prostą, bo w naszym związku jest Bóg.

CHRYSTUS I KRZYŻ

"W domach, gdzie gaśnie miłość, słychać jedynie telewizor, i to nieustannie włączony". To zdanie wręcz wryło mi się w pamięć i nie daje mi o sobie zapomnieć. Znam to z autopsji - za ścianą, w pokoju moich rodziców, tak właśnie się dzieje. Życie od serialu do serialu, taka samotność we dwoje...

"Każdy ma jakiś swój krzyż..." Mnie czasem jest trudno dostrzec sens niektórych swoich krzyży, dlatego uciekam w złość, o której już wspomniałam wcześniej.

Ostatnim moim krzyżem był pobyt w szpitalu i strata naszego dziecka. Czułam, że je stracę, że taka jest wola Boga. Jednocześnie czułam też Jego miłość i miłość mojego Męża. Bóg dał nam krzyż, ale obdarzył nas również siłą do jego niesienia. Tamto doświadczenie jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyło i umocniło nasze uczucie. Bóg nie zostawił nas w potrzebie i zabierając nasze dziecko, umocnił naszą miłość.

CHRYSTUS I UWIELBIENIE

Pamiętam jak jechałam kiedyś pociągiem i patrzyłam przez okno w niebo. Pamiętam jak poczułam wtedy obecność Boga i Jego miłość. Pamiętam ten błogi spokój, jaki zagościł wtedy w moim sercu...

Pamiętam pewną spowiedź po wielu latach i pewnego Księdza. Pamiętam jego słowa i ten sam błogi spokój, jaki poczułam...

Zawierzyłam swoje życie Bogu, ufając, że On wie, co dla mnie jest najlepsze.