Gdyby ktoś mnie spytał o nazwisko ulubionego reżysera, bez wahania powiedziałabym "Krzysztof Kieślowski". Co miał w sobie ten człowiek, którego filmy aż tak mnie urzekły?
Kojarzy mi się on z Warszawą, gdzie studiowałam pod koniec lat osiemdziesiątych. Razem z moją przyjaciółką wybrałyśmy się do kina na jego filmy. "Krótki film o zabijaniu" obejrzałyśmy w jakimś małym kinie, gdzieś na Pradze, gdzie nigdy wcześniej i nigdy potem się nie pojawiłyśmy. Było to jedyne miejsce, w którym grali ten film. Na "Krótki film o miłości" wybrałyśmy się do jednego z kin w Pałacu Kultury i Nauki. Mniej więcej w tym samym czasie obejrzałam już cały "Dekalog" pokazywany w odcinkach w TVP - w telewizorze pani, u której mieszkałam na stancji, na Żoliborzu. Kupiłam też scenariusze filmowe, które mam do dzisiaj i które są dla mnie niezwykle cenną pamiątką z tamtego okresu mojego życia.
Pamiętam również "Podwójne życie Weroniki", na którym byłam w kinie razem ze swoim ówczesnym chłopakiem, już po powrocie do domu. To była jakaś magia, której nawet nie podejmę się opisać. Nie ukrywam, że w każdym z filmów Kieślowskiego czułam jej obecność. Intuicyjnie byłam o krok do przodu, jakbym czytała między wierszami, jakbym była w stanie uchwycić to, co nieuchwytne i zrozumieć to, co niezrozumiałe. Jego filmy są dla mnie kwintesencją tego, czego szukam w kinie. Obejrzałam wszystkie - niektóre nawet po kilka razy.
"Autobiografia" jest zapisem szeregu wywiadów, jakich udzielił Krzysztof Kieślowski Danucie Stok - tłumaczce i żonie polskiego operatora filmowego, która z nagrań rozmów z reżyserem, zredagowała tę książkę, nie pozbawiając jej potocznego i intymnego nastroju wypowiedzi.
Z ust samego bohatera można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy z jego lat dzieciństwa i młodości, za czasów studiów w łódzkiej filmówce (historia przewozu nart tramwajem, czy zakładów z kolegami o babcię), jak również jak to się stało, że został on uznany za chorego na schizofrenię i dlaczego poszedł akurat do szkoły pożarniczej. Kieślowski opowiada o wydarzeniach, które spowodowały takie, a nie inne jego wybory zawodowe (dlaczego z dokumentu przeniósł się do fabuły), ale także dowiadujemy się skąd się wzięła nazwa "kina moralnego niepokoju", z jakim nierozerwalnie kojarzona jest jego osoba.
Dla mnie była to lektura niezwykle osobista i cieszę się, że mogłam poznać go bliżej i głębiej z jego własnych wypowiedzi, z których wyłania mi się człowiek o ogromnej wrażliwości i charyzmie, niesłychanie skromny, ze specyficznym poczuciem humoru...
A oto co sam mówił o pewnych sprawach:
"Moja miłość do Polski jest podobna do miłości w starym małżeństwie - żona i mąż wszystko o sobie wiedzą, mają siebie trochę dosyć, ale kiedy jedno z nich umiera, w miesiąc później umiera drugie".
"Związki z rodzicami zawsze są niesprawiedliwe. Wtedy kiedy oni są naprawdę w najlepszej formie, najlepsi, najbardziej energiczni, najbardziej żywotni, najbardziej kochani, to ich nie znamy, bo nas jeszcze nie ma. Albo jesteśmy tak malutcy, że tego w ogóle nie rozpoznajemy. A potem, kiedy dorastamy i zaczynamy coś rozumieć, oni się starzeją. Już nie mają tej energii, którą mieli. Już nie mają tej woli życia, którą mieli, kiedy byli młodzi. Przeżyli najróżniejsze zawody, niepowodzenia. Już są zgorzkniali. Ja miałem fantastycznych rodziców. Fantastycznych. Tyle tylko że nie mogłem ich docenić wtedy, kiedy powinienem. Nie mogłem, bo byłem za głupi, za młody".
"Czy przypadkiem nie lepiej, jak jest trudno, czy nie lepiej cierpieć niż nie cierpieć. Myślę, że jest lepiej czasami cierpieć. To dopiero nas buduje. Jeżeli żyjesz łatwo i lekko, to nie ma żadnego powodu, żeby się pochylić nad innymi. Myślę, że aby się pochylić nad sobą, a zwłaszcza nad kimś innym, musisz dostać mocno w kość, musisz cierpieć i zrozumieć, co to cierpienie, co to ból. Inaczej nie zrozumiesz, co to jest brak bólu".