Jak dobrze pamiętam, był rok 1998. Poszłam na ten film do kina z kimś, z kim się wtedy spotykałam. W sumie nie znałam wcale fabuły, ale wiedziałam, że dla Roberta Redforda chcę tam iść. Płakałam pod koniec, nawet, tuż po projekcji, uciekłam z sali do toalety, bo nie chciałam, żeby tamten facet widział moje łzy. Byłam poruszona. Nie miałam ochoty na rozmowę. Potrzebowałam chwili dla siebie - w samotności i milczeniu...
Książkę przeczytałam niedługo potem. Jak w większości takich przypadków, czyli przenoszenia prozy na ekran, zmieniłam zdanie na temat obejrzanego filmu. Nie lubię jak przerabia się zakończenie, bo to kluczowe dla zrozumienia całości. Nie żałuję jednak, bo gdyby nie tamto wyjście do kina, pewnie nie sięgnęłabym po książkę.
Może to i love story, może trąci romansidłem, ale czasem lubię takie historie - w końcu jestem kobietą, więc mam prawo. Poza tym, niecodziennie można podejrzeć pracę końskiego psychoterapeuty.
Kilka cytatów do przemyślenia:
"Chyba to właśnie jest wieczność. Po prostu jeden długi ciąg takich 'teraz'. I chyba też wszystko, co można zrobić, to spróbować żyć jednym teraz w danej chwili, nie zawracać sobie zbytnio głowy poprzednim teraz alb następnym teraz".
"Niektóre rzeczy w życiu po prostu... są".
"Jeśli kobieta posuwa się do ostatecznych granic, by zdać się na łaskę mężczyzny, to ten mężczyzna nie będzie chciał, nie będzie mógł odmówić".
"Może rolety są odsunięte nie po to, by wpuścić ciemność, ale by ją wypuścić".
"Jakich rozpustnych kłamców czyni z nas miłość. Jakimi mrocznymi i pogmatwanymi ścieżkami każe nam stąpać".
"Najczarniejsza godzina przychodzi zawsze przed świtem".
"Czasem coś, co wygląda jak poddanie, wcale nim nie jest. Chodzi o to, co dzieje się w naszych sercach. O dokładne widzenie, jakie jest życie i akceptowanie go, i bycie wobec niego lojalnym, niezależnie od bólu, bo ból z powodu nie bycia lojalnym jest o wiele, wiele większy".